wtorek, 25 czerwca 2019

Zyski z pobożności, czyli ile może zarabiać duchowny


W 1 Liście do Tymoteusza Paweł często ostrzega przed błędną nauką i przed miłością pieniędzy, która jest owocem wszelkiego zła. Same w sobie bogactwo nie jest złem. Bóg często daje bogactwo i nie ma tu względu na osoby. Nie dzieli ludzi na dobrych czy złych aby ich proporcjonalnie obdarzać bogactwem za swe uczynki i życiowe decyzje. Rozkazuje jednak bogatym robić właściwy użytek ze swej fortuny. Jaki? 

Ażeby dobrze czynili, bogacili się w dobre uczynki, byli hojni i chętnie dzielili się z innymi, gromadząc sobie skarb jako dobry fundament na przyszłość, aby dostąpić żywota prawdziwego. (1 Tym 6:18-19)

Biblia potępia też dość popularny sposób bogacenia się na ludzkiej pobożności. To ciekawe, że już w czasach pierwszych chrześcijan to zjawisko miało miejsce i nadal znajduje zwolenników. Mam pełne moralne prawo, poparte słowami Pisma Świętego nazywać takie osoby, często medialnie i publicznie znane, osobami: "spaczonymi na umyśle i wyzutymi z prawdy". Tak bowiem nazywa Biblia ludzi, którzy myślą, że z pobożności można czerpać zyski.

Pieniądze z rynsztoka: sex, narkotyki, handel ludźmi i bronią?
Nadmierne zyski z pobożności wiernych również nie są czyste.
Jeśli kto inaczej naucza i nie trzyma się zbawiennych słów Pana naszego Jezusa Chrystusa oraz nauki zgodnej z prawdziwą pobożnością, Ten jest zarozumiały, nic nie umie, lecz choruje na wszczynanie sporów i spieranie się o słowa, z czego rodzą się zawiść, swary, bluźnierstwa, złośliwe podejrzenia, Ciągłe spory ludzi spaczonych na umyśle i wyzutych z prawdy, którzy sądzą, że z pobożności można ciągnąć zyski. (1 Tym 6:3-5)

Nie warto tu nawet podawać przykładów bo każdy Polak zapytany na ulicy czy zna kogoś kto jego zdaniem czerpie zyski z pobożności jest w stanie wymienić z nazwiska lub sprawowanej funkcji osobę lub osoby, które pomimo deklarowanych i składanych ślubów ubóstwa, czepią z pobożności wiernych, niemałe zyski i prowadzą styl życia daleko przekraczający status bożego sługi.

W zasadzie Biblia wcale nie potępia przyjmowania wynagrodzenia za głoszenie słowa Bożego i nigdzie nie jest też powiedziane aby nauczyciele czy ewangeliści mieli żyć w nędzy. Jest natomiast powiedziane aby ich podwójnie wynagradzać. Myślę więc, że osoba, która zawodowo zajęłaby się głoszeniem słowa Bożego powinna zgodnie ze wskazaniami Biblii zarabiać podwójnie. Nie wiem z czym to porównać. Może uczciwie będzie odnieść się do płacy minimalnej lub do średnich zarobków w danym czasie? Wtedy pensja przykładowego księdza czy kaznodziei powinna wynieść brutto minimum 4 500 zł. Z takim wynagrodzeniem powinien zaczynać pracę młody ksiądz o ile płaciłby podatki, ponieważ netto wychodzi na dziś dokładnie 3202 zł. Czy za tę kwotę ksiądz potrafiłby wynająć mieszkanie i prowadzić swą posługę. Pewnie nie, dlatego większość duchownych ma zapewniony byt. Licząc jednak podwójną kwotę netto od średniej krajowej wychodzi mi pensja duchownego 7180 zł.  Myślę, że taka kwota wypłacana do reki, za miesięczną pracę duszpasterską jest naprawdę godnym zarobkiem i mało tego uczciwym, zgodnym, ze słowem Bożym maksymalnym wynagrodzeniem o ile duszpasterz sparuje swój urząd naprawdę doskonale i nie ma co do jego pracy żadnych zastrzeżeń. Jeśli chce więcej powinien oszczędzać i inwestować lub naprawiać namioty albo robić sieci - czyli dorabiać w wolnym czasie poza pracą duszpasterską, ot choćby jako tłumacz hebrajskiego. Zresztą podobna zasada powinna rządzić pracownikami zatrudnianymi przez kościół. Czyli pensja np: sprzątaczki zatrudnionej przez kościół nie powinna być większa niż dwutorowość pensji sprzątaczki w podobnych warunkach np przy sprzątaniu lokali borowych czy domów. Czy taka jest praktyka? Ot różnie, bo słyszałem o kierowcy, który krocie zarabiał wożąc księży (choć to może osobny temat, bo nie do końca wiem czy płacono mu wyższe wynagrodzenie za pracę kierowcy czy za dyskrecję). Niemniej jednak negocjując wynagrodzenie z kościołem warto wiedzieć, że jeśli wykonamy pracę doskonale to nasze wynagrodzenie może być podwójne i nadal nie zgrzeszymy. Zatem akceptowalna premia za doskonałą robotę zgodnie z Biblią wynosi 100%, a nie jak to się często praktykuje "Bóg zapłać i bez fakturki...".

Starszym, którzy dobrze swój urząd sprawują, należy oddawać podwójną cześć, zwłaszcza tym, którzy podjęli się zwiastowania Słowa i nauczania. Albowiem Pismo mówi: Młócącemu wołowi nie zawiązuj pyska, oraz: Godzien jest robotnik zapłaty swojej. (1 Tym 5:17-18)

Nie wiem ile zarabia ksiądz w parafii, ile wyciąga miesięcznie proboszcz, bo nikomu do portfela nie zaglądałem. Gdyby jednak komukolwiek przyszło do głowy wprowadzić wynagrodzenia dla duchownych za pełnienie swej posługi to wskazanie Biblii jest jednoznaczne. Taka osoba o ile dobrze sprawuje swój urząd powinna zarabiać podwójną stawkę. Podwójną... ale coś mi się zdaje, że wiele osób czerpiąc dochody z pobożności zarabia o wiele, wiele więcej. Tych możemy z czystym sumieniem oddać szatanowi, aby zostali pouczeni, że nie wolno bluźnić. Jak pouczy ich szatan tego nie wiem i wiedzieć nie chcę. Ale zawsze mamy taką możliwość zgodnie z 1 Tym 1:20
Gdyby to zależało ode mnie to wprowadziłbym podatek kościelny. Nawet przysłowiowe 10%. Ciekawe ilu nagle pojawiłoby się w katolickiej Polsce zdeklarowanych ateistów? Jednak jeśli ktoś taki podatek płaci, pieniądze w całości przekazywane są do kościoła do którego podatnik należy. Ten nigdy już nie musi dawać na na tacę i wkładać do koperty, a ma zapewnione wszelkie posługi duchowe z pogrzebem włącznie. Z podatku tego wystarczyłoby też na uczciwe pensje i ZUS dla osób duchownych. Kościoły też powinny płacić podatki jak każda inna firma. Można by naprawdę obniżyć stawki VAT, bo to byłby niemały zastrzyk do budżetu. Jeśli jakiegoś kościoła nie stać na podatki bo ma np za mało wyznawców, to wchodzi komornik i licytuje mienie, którego  niektóre znane mi kościoły mają w nadmiarze. Czy Bogu by się to podobało? Jakoś sprzeczności z Biblią nie widzę. Pewnie jednak taki postulat nigdy nie przejdzie nie z uwagi na zapisy w Biblii, a z uwagi na trzymanie się kurczowo tradycji.

niedziela, 9 czerwca 2019

Ani żadnej rzeczy, która jego jest (?)

Trudno nie zwrócić uwagi czytając 1 Tymoteusza na fragment od 6:8 do 6:10 mówiący o stanie majątkowym ludzi, a szczególnie osób prowadzących Kościół Boży. Dlaczego uważam, że ten fragment odnosi się do osób, które dziś określa się mianem "duchownych", a za czasów Pawła różnie: biskupami, diakonami, starszymi zborów, apostołami czy kaznodziejami. List pisany jest do takiej właśnie osoby Tymoteusza i w kontekście rady: "Jeżeli zatem mamy wyżywienie i odzież, poprzestawajmy na tym". (1 Tym 6:8) wydaje się spójny z tym czego Paweł wymagał od siebie samego jako Apostoła. Głosząc dobrą nowinę o zbawieniu głównie wśród pogan po całym ówcześnie znanym mu świecie nie potrzebował domu ani rodziny, nie zabiegał o bogactwo i to czego potrzebował to jedynie odzież i strawa. Inny fragment utwierdzający w przekonaniu, że poprzestawanie na wyżywieniu i okryciu tyczy się osób duchownych mówi o tym co Tymoteusz ma mówić ludziom zamożnym i jak zachęcać ich do czynienia dobra. (6:16-6:18). Mnie natomiast w tym kontekście rad dla duchowieństwa zastanowił też inny fragment (4:1-4:3), który zacytuję w całości:

"A Duch wyraźnie mówi, że w późniejszych czasach odstąpią niektórzy od wiary i przystaną do duchów zwodniczych i będą słuchać nauk szatańskich, uwiedzeni obłudą kłamców, naznaczonych w sumieniu piętnem występku, którzy zabraniają zawierania związków małżeńskich, przyjmowania pokarmów, które stworzył Bóg".

Coś mi się zdaje że Paweł wyraźnie prorokuje co stanie się z prowadzącymi kościół liderami w przyszłości, która może oznaczać np średniowiecze lub czasy współczesne. Jakoś inkwizycja, celibat, posty, wpisują się w te odstępstwa od wiary w zbawienie Jezusa Chrystusa i słuchanie duchów zwodniczych i szatańskich nauk. 

Całkiem niedawno w moim zborze pastor głosił na temat modlitwy Pańskiej. Kilka nabożeństw z rzędu omawiał kolejne zdania modlitwy jakiej nauczył nas Jezus i jaka jest zapisana w naszych bibliach od 2000 lat. Nagle dokładnie w dniu gdy pastor omawiał zdanie "i nie wódź nas na pokuszenie ale nas zbaw ode złego" (Mat 6:13) dowiaduję się, że papież kościoła rzymskokatolickiego zezwala na zmianę tekstu modlitwy, której autorem jest sam Jezus i argumentuje to faktem, że biblia jest źle przetłumaczona ponieważ Bóg nie wodzi ludzi na pokuszenie tylko robi to szatan. I tu odsyłam znów do 1 Tym 4:1. Czy ktoś ma prawo poprawiać słowa Jezusa. Zapisane nie w jednej ale w dwóch ewangeliach? To, że dziś ludzie nie uczą się greki i nie studiują pisma nikogo nie upoważnia do zmiany brzmienia oryginału aby było łatwiej zrozumieć kontekst. Może Jezusowi o coś chodziło w tym, aby właśnie użyć słowa, które w grece oznacza zarówno pokusę jak i egzaminowanie czy poddawanie kogoś próbie i testowi. Może chodzi właśnie o to, aby się chwilkę zastanowić, a nie bezmyślnie odklepać wierszyk z pamięci? A jeśli wierszyk powoduje jakiś zamęt w myśleniu to zmieńmy tekst i dopasujemy, żeby się lepiej czytało. Kto wie czy za kolejne 2000 lat, o ile ten świat tyle przetrwa, nie znajdzie się kolejna głowa kościoła, która stwierdzi, że czas zmienić modlitwę Pańską na wersję rymowaną aby dzieci się jej łatwiej uczyły. Słowa które się nie rymują zastąpi się innymi bo forma będzie ważniejsza od treści. Myślicie, że ironizuję lub żartuję. Nie, ja się tylko brzydzę kiedy ktoś ingeruje w tekst Biblii niezależnie od jego intencji. Powiecie mi, że każde tłumaczenie to ingerencja. Nie, bo co innego tłumaczenie, a co innego zmiana kontekstu. Zresztą nic nie stoi na przeszkodzie aby nauczyć się greki, hebrajskiego czy aramejskiego i czytać oryginalne teksty. Tak zrobił Czesław Miłosz - dlatego uwielbiam jego tłumaczenie Psalmów. Poeta, który uczy się Hebrajskiego po to aby przeczytać Psalmy w oryginale zasługuje nie tylko na Nobla, ale i na szacunek samego Boga. A to, że nie tylko je sobie czytał ale i przetłumaczył na język polski wprost z oryginału, czyni z jego tłumaczenia tekst nie tylko poetycki ale i bardzo bliski Bożemu zamysłowi. Porównajmy choćby najsłynniejszy Psalm 23. 
" Pan jest moim pasterzem i nie brak mi niczego" - najczęściej cytowane tłumaczenie biblijne
" Pan jest moim pasterzem, na niczym mi nie zbywa" - tłumaczenie Miłosza

W obu wersjach Pan daje nam wszystko, czego potrzebujemy. Ale oto pierwsza owca może mieć w głowie pytanie - jak to niczego mi nie brak, mam stare ubrania, do pracy chodzę piechotą i nie stać mnie na to aby zjeść dobry obiad w restauracji. Brakuje mi na rachunki i cały czas mi czegoś brakuje.
Może zamiast zmieniać tekst psalmu poszukać znaczenia słowa i dojść do prawdy o jakiej pisze Paweł do Tymoteusza "Jeżeli zatem mamy wyżywienie i odzież, poprzestawajmy na tym". 

Gdy czasem mam pokusę pomyśleć, że coś z materialnych rzeczy by mi się przydało, wolę przeczytać psalm 23 w tłumaczeniu Miłosza i zrozumieć, że na niczym mi przecież nie zbywa.
Widząc oba teksty rozsądne wydaje się tłumaczenie - mam dokładnie tyle ile potrzebuję. Ale piękne jest to, że aby dojść do tej prawdy, trzeba użyć nieco szarych komórek. Zastąpienie w modlitwie Pańskiej słów "i nie wódź nas na pokuszenie" tekstem "i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie" w pierwszej chwili wydaje się zasadne. Tak, o ile byłaby to jakaś kościelna modlitwa wymyślona przez ludzi. Mamy tu jednak do czynienia ze zmianą tekstu i kontekstu modlitwy podyktowanej przez Jezusa i zapisanej w Biblii. Ja widzę w tym jeszcze inny problem, a nawet podszept szatana. Jeśli ta  zmiana się przyjmie, w przyszłości pojawi się wielu ateistów, którzy znajdą wymówkę swych upadków w grzechu mówiąc: "od lat proszę Boga, w modlitwie abym nie ulegał pokusie i nic. Bóg mnie nie słucha". Osobiście wolę aby mnie Bóg egzaminował i poddawał testom niż mam uwierzyć, że uda mi się uniknąć grzechu gdy poproszę Boga, aby nie dopuścił do tego bym uległ pokusie. Bo co wtedy z wolną wolą człowieka? Bóg ma moc spełnienia każdej naszej modlitwy, jednak uważaj o co się modlisz, bo możne się ona spełnić. Bóg może pozbawić cię wzroku jeśli wzrokiem czegoś pożądasz, może pozbawić cie pracy jeśli w pracy grzeszysz itd. Przecież o to prosisz - "i nie dopuść, abym uległ pokusie". Ty Boże nie dopuść, a co jeśli Bóg się zgodzi i naprawdę nie dopuści byś uległ pokusie i zabierze ci oko, rękę lub sparaliżuje ciało? Już lepiej chyba wiedząc, że mamy grzeszną naturę i zbawienie w śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa, prosić Boga aby nie poddawał nas więcej egzaminom i nie wystawiał na próby. Ale na próżno bić na alarm. Paweł to przewidział i prorokował, ...że w późniejszych czasach odstąpią niektórzy od wiary i przystaną do duchów zwodniczych i będą słuchać nauk szatańskich, uwiedzeni obłudą kłamców, naznaczonych w sumieniu piętnem występku, którzy zabraniają zawierania związków małżeńskich... Ktoś myśli, że przesadzam. Przeczytajcie oryginalne 10 przykazań zapisane w Biblii i to jak kościół katolicki zignorował zakaz wykonywania rzeźb i malowideł i oddawania im czci. Wywalenie jednego przykazania stworzyłoby 9 punktowy dekalog. Dlatego sztucznie podzielono ostatnie przykazanie na dwa i tak powstało moje ulubione 10 przykazanie, ponieważ jest jedynym, którego człowiek nie jest w stanie złamać. No bo co może oznaczać zdanie: "Ani żadnej rzeczy, która jego jest". Gdzie tu zakaz? Jakiej rzeczy, kto, kogo, komu, co, jak, gdzie ??? Już w pierwszej klasie na lekcjach religii w zatęchłej salce klasztorku Franciszkanów, coś mi nie pasowało z tym zdaniem, a nie znałem jeszcze gramatyki i nie wiedziałem, co to podmiot i orzeczenie. Bez 9 przykazania owo sztuczne 10 nie istnieje. Nawet dziecko rozumie, że jest to jedno przykazanie podzielone na dwa. Czyli tak naprawdę kościół naucza 9-ciu, a nie 10-ciu przykazań. Gdzie podziało się zatem jedno zaginione? Naprawdę się nad tym zastanawiałem jako dziecko.


Nie wiedziałem wówczas, że drugie przykazanie jako niewygodne zostało przez kościół wyrzucone z katechizmu. Na szczęście nie dało się go wyrzucić z Biblii (było zbyt wiele kopii), można było jedynie zakazać jej czytania i to jest kolejny powód aby ufać Biblii, a nie ludziom - choćby najbardziej świętym i nieomylnym jak sam papież. Przygotowując się do tak zwanej pierwszej komunii. zastanawiałem się jak ludzie grzeszą przeciw zakazowi: "Ani żadnej rzeczy, która jego jest". Dopiero Księga Wyjścia (20,2-17) lub Księga Powtórzonego Prawa (5,6-21) wyjaśnia ten szatański zamysł, który sankcjonuje w kościele kult obrazów i posągów i odciąga ludzi od jedynego niewidzialnego Boga. 

piątek, 7 czerwca 2019

Bóg mieszka w niedostępnej światłości.

Czerwiec już, więc czytam kolejny list. tym razem jest to 1 List św. Pawła do Tymoteusza. Pierwsze czytanie na temat Boga. Czy czegoś nowego o Bogu się dowiem? Zwróciło moją uwagę jak zwykle pozdrowienie w którym Paweł nazwał Jezusa Chrystusa naszą nadzieją. Może dlatego zwracam na to uwagę bo niedawno głosiłem w kościele świadectwo mojego nawrócenia. To taka tradycja przed przyjęciem chrztu kiedy nawrócony chrześcijanin opowiada publicznie o swojej drodze do Jezusa. Szukałem wtedy, cofając się w czasie, momentu w przeszłości w którym pomodliłem się po raz pierwszy i oddałem serce Jezusowi. Nie było to łatwe bo pracowałem nad skomplikowaniem mojego życia duchowego kilkadziesiąt lat, ale dotarłem w pamięci do wiersza, który napisałem jako nastolatek w roku 1981. Dość dawno bo w Stanie Wojennym. Jeden z fragmentów tego wiersza mówi o nadziei:
"A nasze młodzieńcze serca
Niech się zjednoczą nadzieją
Taką nadzieją jak co dzień
Co dzień patrzymy że wisi
Chrystus do krzyża przybity"

Wiersz ma tytuł Dziś i może być potraktowany jako moja modlitwa nawrócenia. Długo jednak czekałem aż się wypełni. A zdjęcie poniżej nazwałem właśnie "nadzieja".

Nadzieja - fot. wł.
Inny jednak werset z 1 Listu do Tymoteusza tym razem z jego zakończenia, powiedział mi o Bogu coś, co zwróciło moja uwagę. Mianowicie 1 Tym 6:16. który mówi:

"Jedyny, który ma nieśmiertelność, który mieszka w światłości niedostępnej, 
którego nikt z ludzi nie widział i widzieć nie może; 
jemu niech będzie cześć i moc wieczna. Amen."


Cóż, zatem i po zmartwychwstaniu nie zobaczymy Boga bo się go zobaczyć nie da. Bóg jest duchem i nikt z ludzi widzieć go nie może. Owa niedostępna światłość to zapewne coś jaśniejszego niż słońce, bo słońce jakoś jednak widać. Zatem Bóg mieszkając w owej światłości niedostępnej jest dla ludzi poza zasięgiem wzroku. Są pewne spekulacje odnośnie Abrahama, który rozmawiał z Bogiem "twarzą w twarz", ale możliwe, że właśnie z tego powodu oblicze Abrahama było tak jasne, że zasłaniał je chustą, a Bóg ukazał mu się jedynie na chwilkę i to, że tak powiem od innej strony - czyli tyłem. Jako duch, Bóg nie ma początku, ani końca czyli nie ma też przodu i tyłu. Dziwne to zatem spekulacje na temat czy Bóg pokazał Abrahamowi swój tył(ek). No i jak zwykle problemy z tłumaczeniem tekstu nakładają się na ludzką interpretację.  Nie analizuję tu jednak pism Starego Testamentu, bo na to jestem za głupi, więc zostawmy Abrahama i jego rozmowy z Bogiem, które spowodowały rozjaśnienie jego oblicza. Listy można czytać bez interpretacji i brać dosłownie, nawet trzeba to robić bo nadal jesteśmy jako kościół jego adresatami. Paweł kończąc list do Tymoteusza opisuje Boga jako tego, którego nikt z ludzi nie widział bo widzieć nie może, a powodem tego jest to, że mieszka (czyli przebywa) w niedostępnej dla ludzkiego oka światłości.

Słońce często było utożsamiana przez wiele kultur z bogiem, ale jest niczym w porównaniu z niedostępną światłością. Wszelkie bóstwa solarne są zatem zwykłym bałwochwalstwem i obrażają Stwórcę. Ludzie znają słońce jako największą światłość, jednak jest to światłość dostępna naszym zmysłom i wyobrażeniom. Czym zatem może być światłość niedostępna? O ile natężenie światła można mierzyć, to wyobraź sobie natężenie światła o wartości nieskończonej i tam właśnie mieszka nasz nieśmiertelny Bóg. Jest to zatem taka światłość, której nikt nigdy nie będzie w stanie zobaczyć? 

Dobrze, że mamy pośrednika w osobie Jezusa. Dopiero w zestawieniu z niedostępną światłością, w której mieszka Bóg zrozumiałe jest dlaczego Jezus jest jedynym pośrednikiem do Boga i że nikomu nie uda się zbliżyć bo Boga inną drogą niż przez Jezusa.